Baseny mogą być bardzo różne. Oceaniczne, portowe, pływackie, termalne, a nawet medyczne. W życiu każdego „zorbowicza” jest jednak jeden basen zajmujący miejsce szczególne. Kiedy niesprzyjająca aura skłania większość z nas do zakończenia sezonu nurkowego na wodach otwartych pozostaje jeden sposób aby nie zapaść w zimowy letarg. W październiku każdego roku startują baseny klubowe Zorby.
W każdy piątkowy wieczór basen nr 3 we wrocławskim centrum SPA opanowuje wesoła kompania. Zwykła godzina basenowa, pozornie nieco większy harmider i nieład niż normalnie. Jeżeli jednak przyjrzeć się dokładniej można zauważyć, że wszystko ma swoje miejsce, czas i cel. Na pierwszym torze kursanci na stopień P1 próbujący oswoić obsługę aparatów powietrznych. Na drugim inni adepci tego samego kursu ćwiczący scyzoryki i bezdechy. Oczywiście wszystko pod czujnym okiem naszych instruktorów. Parafrazując stare żołnierskie porzekadło: „Im więcej potu na basenie, tym mniej stresu na wodach otwartych”. Na kolejnym torze druhowie stażyści doskonalą techniki pływackie lub robią trening kondycyjny. O brak motywacji w tym towarzystwie nie ma co się martwić. Naczelnik w krótkich, dosadnych słowach doda otuchy, a życzliwi koledzy zawsze poratują pobłażliwym uśmiechem lub ironicznym komentarzem. Później pozostaje już tylko uparcie doskonalić technikę i pływać do ostatniego gwizdka. Wreszcie na basenie są i nasi seniorzy, którzy liczbą przepłyniętych długości wciąż potrafią zawstydzić nie jednego „młodego”.
Nawet najcięższy tydzień nie jest w stanie popsuć świetnego nastroju który opanowuje człowieka po basenie klubowym. Naukowcy twierdzą, że to wszystko dzięki endorfinom które uwalniają się podczas uprawiania sportu. Myślę jednak, że w przypadku zorbowych basenów jest jeszcze jakaś inna, wciąż nieodkryta substancja, wydzielająca się tylko w miejscach spotkania pozytywnie zakręconych pasjonatów.